Kryzys finansowy w świecie potwierdził starą dewizę, że wszystko, co dobre, musi się kiedyś skończyć. Według tej zasady funkcjonuje również niemal cały świat przyrody. To, że po latach tłustych przyjdą chude, jest tylko kwestią czasu. Nie inaczej dzieje się w Tatrach. Kryzys dotknął minionej jesieni szereg organizmów. Duży wpływ na życie wielu gatunków zwierząt ma ilość nasion wyprodukowanych przez drzewa (głównie buki), a w tym roku produkcja ta wyraźnie się załamała.
strona: 1/2
1 2
Jesień zawsze i niezmiennie oczarowuje nas bogactwem barw. Chciałoby się, by ten kolorowy czas trwał jak najdłużej, jednak liście w końcu opadają i pejzaż staje się prawie monochromatyczny. Co roku zadajemy sobie to samo pytanie: co sprawia, że jesienią liście wielu gatunków drzew zmieniają barwę? Wiosną i latem kolor zielony drzewa zawdzięczają wielkim ilościom drobnych ciałek chlorofilu, zawartych m.in. w komórkach liści. Substancja ta nie jest jedynym barwnikiem tkanek. Obok niej występują też takie barwniki, jak ksantofil (żółty), karoten (pomarańczowy) czy antocyjan (czerwony), który sprawia, że liście drzew i krzewów stają się szkarłatne i purpurowe. Związek ten, w przeciwieństwie do chlorofilu, występuje w soku komórkowym lub w postaci wykrystalizowanej. Wiemy, że ilość antocyjanu wzrasta wraz z obniżeniem się temperatury oraz przy dużej kumulacji węglowodanów w tkankach, np. liści, co dzieje się jesienią. O tej porze roku zamierają dotychczasowe funkcje liści i chlorofil stopniowo przestaje być produkowany, a ten jeszcze istniejący ulega bardzo szybkiemu rozkładowi pod wpływem światła słonecznego. Dlatego dłuższy ciąg pogodnych dni pozwala przyrodzie użyć w pełni swej malarskiej palety. Dopiero wówczas zdominowane przez zieleń barwniki mogą pokazać się światu w pełnej krasie, w odróżnieniu od pory, gdy dominują mgły i deszcz, co pozwala chlorofilowi przetrwać dłużej. Natura jednak nie lubi unifikacji. Nieco inaczej proces ten przebiega u jesionu czy olszy szarej, u których jest niemal regułą, że liście bardzo długo są zielone i dopiero przymrozki powodują ich szybkie opadnięcie albo w stanie niezmienionym, albo sczerniałych.
Teraz warto zastanowić się, po co właściwie drzewa zrzucają liście przed zimą i jakie z tego mają korzyści? Można przyjąć, że podstawowym uwarunkowaniem takich poczynań jest ratunek przed uschnięciem. Zima bowiem jest okresem, gdy transpiracja (czynne parowanie) wyraźnie przewyższa pobór wody. W naszej strefie klimatycznej z drzew tylko iglaste, np. jodła, świerk czy sosna, zachowują szpilki, gdyż wyparowują przeciętnie dziesięć razy mniej wody niż gatunki liściaste i poprzez to są inaczej przystosowane do zmian pór roku. Niebagatelnym walorem jest to, że zrzucając liście, drzewa bronią się przed nadmiernym ciężarem śniegu powodującym rozległe uszkodzenia. Opadnięcie w porę aparatu asymilacyjnego powoduje pozbycie się produktów przemiany materii oraz soli mineralnych, które w nadmiarze mogą stać się szkodliwe dla rośliny. Przykładowo, z początkiem czerwca liście buka zawierają w stosunku do suchej masy 4,6 proc. soli, a pod koniec października już 10,8 proc. Wskazuje to na fakt, że jesienią liście są jak gdyby zmineralizowane, co zakłóca ich normalną pracę i powoduje znaczący ubytek niezbędnych do rozwoju osobniczego związków, w tym takich pierwiastków, jak azot, potas, fosfor czy magnez. W dużym przybliżeniu zjawisko to można porównać do procesu wydalania u zwierząt. Co zatem pozostaje w opadłych liściach, że wzbogacają glebę? Prócz wspomnianych substancji mineralnych, składają się przede wszystkim z węglowodanów i pewnej ilości garbników, zatem tworząca się na dnie lasu pokrywa liści jest jednym z podstawowych składników warstwy próchniczej, niezbędnej dla całego ekosystemu oraz powstawania i utrzymania właściwej kwasowości gleby.
|
fot. Jan Krzeptowski Sabała |
|
|
Pielęgnacja i kontrowersje
W ostatnim kwartale roku, już po okresie gniazdowania ptaków, można było zwielokrotnić zabiegi pielęgnacyjne w drzewostanach i dokończyć zaplanowane prace. W sumie w ciągu roku odsłaniano wzrastające młode buki, jodły, jawory oraz inne domieszkowe gatunki na powierzchni 236 ha. Zadania te realizowano w rejonie Łysej Polany, Zazadniej, Brzezin, Nosala, ronda im. Jana Pawła II oraz w dolinach Kościeliskiej i Lejowej. Podobnie jak wiosną wywołało to różne reakcje miłośników przyrody. Pojawiały się prośby o prelekcje na ten temat, aprobujące kiwanie głowami, zdziwienie, gniewne pomruki dezaprobaty, a nawet protestacyjny anonim i sugestie o powiązaniach z deweloperami. Z pewnością Andrzej Strug, patrzący na to z nieba, dopisał kolejny rozdział do Zakopanoptikonu. Żarty żartami, ale edukacja przyrodniczo-leśna w Polsce raczej nie daje najlepszych wyników. W dyskusjach przeważają emocje, ambicje i gusty, brak jest natomiast elementarnej wiedzy, a przede wszystkim woli jej pogłębiania.
Nie da się w kilku czy kilkudziesięciu zdaniach przekazać dorobku i doświadczenia wielu pokoleń praktyków oraz tego, co zawarto w podręcznikach czy niezliczonych opracowaniach naukowych. Doraźnie najlepszy efekt dałoby zapewne wydanie przemawiającego do wyobraźni komiksu. Pokuśmy się jednak o krótkie wyjaśnienie.
Prowadzone obecnie w dolnoreglowych drzewostanach TPN zabiegi pielęgnacyjne mają prowadzić do znaczącego zwiększenia ilości jodeł, buków i jaworów, kosztem dominującego sztucznie wprowadzonego świerka (odpowiedź na pytanie, dlaczego do tego się dąży, czytelnik znajdzie w poprzednich numerach „Tatr” – artykuły o przebudowie drzewostanów). Aby osiągnąć zamierzony cel, należy stworzyć szansę i przestrzeń życiową przedstawicielom tych gatunków bez względu na to, czy przyciągają swym pięknem nasze oczy, czy są pokraczne w zestawieniu z wyniosłymi i zimozielonymi smrekami lub są jeszcze niezauważalne dla laika. Tą szansą jest m.in. eliminowanie konkurencji, dopuszczenie niezbędnej ilości światła (odsłonięcie) i ochrona przed unicestwieniem, np. przez zwierzęta. Jodła i buk są gatunkami znoszącymi zacienienie, lecz tylko do pewnych granic. Przykładowo, kilkunastoletni podrost bukowy obumiera przy ograniczeniu światła do 1/150 pełnego oświetlenia, a wzrasta optymalnie, gdy tego światła jest 20–30 proc., czyli, mówiąc obrazowo, niebo zasłonięte jest tylko w ok. 60 proc. Siewki jodły, aby przetrwać do 2 roku życia, muszą mieć minimum 5 proc. pełnego światła, a najlepiej, jeśli jest go ok. 20 proc. Wymagania podrostu jodłowego są podobne jak u buka. Dorosłe osobniki chcą mieć pełny dostęp do „swej cząstki nieba”. W przypadku jaworu można wręcz powiedzieć, że notorycznie szuka słońca. Oczywiście istnieje cały kompleks czynników ekologicznych wpływających na bytowanie danych gatunków i tylko dla zobrazowania problemu rozpatruje się je w oderwaniu od siebie.
Wracając do tatrzańskiego podwórka, warto wiedzieć, że jodły rosnące tu w surowych warunkach termicznych mają o wiele większe wymagania świetlne niż te z nizin czy pogórza. Dlatego nie należy się dziwić, że spotykamy wielowiekowe, okazałe osobniki rosnące „od urodzenia” w prawie pełnym oświetleniu na półkach skalnych, np. w Dolinie Roztoki czy w Dolinie Chochołowskiej. Gwałtowne udostępnienie dużej ilości światła, zwłaszcza wzrastającemu w zacienieniu najmłodszemu pokoleniu, w przypadku obydwu omawianych cienioznośnych gatunków może dać złe efekty. Jednak w TPN trudno o taką sytuację ze względu na orografię terenu (większość stoków ma spore nachylenie i generalnie północną ekspozycję, a powierzchnie, na których wykonuje się zabiegi, są stosunkowo nieduże i mają przynajmniej sporą boczną osłonę). Aby mieć co pielęgnować, musi coś rosnąć, a z samoistnym odnawianiem buka i jodły jest kiepsko. Dlatego w zadaniach ochronnych parku przewiduje się siew lub sadzenie młodych drzewek. Lecz to już temat na inną gawędę.
1 2
strona: 1/2
1 2
|
|