Lato, w porównaniu z wiosną, było mało interesujące pod względem wydarzeń w świecie tatrzańskich zwierząt. Ale tylko, jeśli oceniać to na podstawie gazet. W rzeczywistości działo się dość dużo i dość ciekawie. Bywało też krwawo i tragicznie, takie są bowiem prawa przyrody. Na szczęście ludzie w tym nie uczestniczyli i dziennikarze mogli poświęcać całą uwagę aferom na najwyższych szczeblach władzy.
Przypomnijmy, jakie to afery absorbowały dziennikarzy minionej wiosny. Pierwszą stało się domniemane skłusowanie młodego niedźwiadka – potomka tak zwanej „Siwej”. Poprzednio nie komentowaliśmy tej sprawy, częściowo z braku miejsca, częściowo z braku chęci stawania w jednym szeregu z czołowymi tabloidami. Dzisiaj, z kronikarskiego obowiązku, powracamy do tematu. Zaczęło się od tego, że niedźwiedzica z dwójką półtorarocznych młodych pojawiła się kilka razy w okolicy Doliny Kościeliskiej, a potem znikła. W nocy ponoć ktoś słyszał strzały. Potem znowu zaobserwowano niedźwiedzicę, ale tylko z jednym młodym. Fakty i pogłoski zostały szybko skojarzone w opowieść, a właściwie dalszy ciąg opowieści o „Siwej”. W opowieści tej wystąpiła poczciwa niedźwiedzica „Siwa”, dobrze znana i lubiana, były też jej dzieci – dwa pocieszne małe misie. Pojawili się i ludzie, a zwłaszcza jeden zwyrodnialec ze strzelbą, który skrytobójczo zastrzelił ulubieńca górali i ceprów. Akurat w rejonie Doliny Kościeliskiej zwyrodnialcy z obrzynkami i oklepcami pojawiali się nie raz i nie dwa, tym razem jednak nikt nikogo za rękę nie złapał. Temat złapała natomiast jedna z dwóch najpopularniejszych polskich bulwarówek – złapała i pociągnęła dalej. Powstała historia o małym „Puchasiu”, synu „Siwej”, który zaginął, ale szuka go najsłynniejszy góral z Białki. Szukają go też dzieci z całej Polski, tłumnie wędrujące po Tatrach – jak to zwykle w maju i czerwcu. Afera szybko się skończyła – temat bez krwawego kłusownika w tle okazał się mało atrakcyjny. Gazeta zainteresowana była jedynie graniem na emocjach czytelników, a nie tym, co naprawdę przydarzyło się „Siwej” i jej dzieciom. W historii o „Siwej” i „Puchasiu” więcej jest domysłów i niewiadomych niż faktów. Dziś już jednak jednego możemy być pewni – w środkowej części TPN, pomiędzy Suchą Wodą a Doliną Lejową, pojawiają się co najmniej dwie siwe niedźwiedzice. Skąd ta pewność? Otóż w kwietniu i maju tak zwana „Siwa” miała przy boku dwójkę młodych urodzonych zimą 2005/2006. Jeden z tych młodych był bardziej szarosiwy, drugi bardziej burobrązowy. Tymczasem 22 czerwca pod Kopą Magury zaobserwowana została identyczna siwa niedźwiedzica, też z dwoma różnobarwnymi małymi. Jedyna różnica była taka, że te maluchy miały zaledwie kilka miesięcy. O pomyłce w określaniu wieku nie może być mowy – obie niedźwiedzie rodziny zostały uwiecznione na zdjęciach i różnice w wielkości są zbyt ewidentne. W przyrodzie zdarzają się różne rzeczy, ale raczej należy wykluczyć możliwość zaadoptowania przez „Siwą” jakiejś osieroconej dwójki maluchów. Były to na pewno dwie różne niedźwiedzice. Jedna z nich (ta ze starszymi niedźwiadkami) jest chyba bardziej płochliwa, druga (z tegorocznym przychówkiem) mniej i ta ostatnia kryje się za większością obserwacji tak zwanej niedźwiedzicy „Siwej”. Oczywiście płci żadnego z czterech wspomnianych tu niedźwiadków nie ustalono i trudno powiedzieć, który z nich miałby być pierwowzorem wymyślonego przez dziennikarzy „Puchasia”. Jest bardzo możliwe, że są jeszcze inne niedźwiedzie i to niekoniecznie płci żeńskiej, które grały rolę „Siwej”. Jeśli weźmie się pod uwagę ich zwyczaje (zwłaszcza zdolność do szybkich i dalekich migracji) oraz ludzką skłonność do personifikacji dzikich zwierząt staje się to niemal pewne. Cała historia pokazuje, że lepiej nie nadawać dziko żyjącym niedźwiedziom żadnych imion, bo przeszkadza to w trzeźwej ocenie sytuacji i naukowym poznaniu ich biologii i zachowania.
Mówiąc o naukowym poznaniu niedźwiedzi, trzeba wspomnieć o prowadzonej w TPN telemetrii. Piszemy o tym w trzecim numerze „Biuletynu TPN”. Obecnie działa tylko jedna obroża – ta założona samicy złowionej jesienią ubiegłego roku na Niżnej Polanie pod Wołoszynem. Druga, założona 11 kwietnia samcowi złowionemu w Dolinie Miętusiej pracowała tylko do 8 czerwca. Uszkodzoną obrożę niedźwiedź zrzucił w Żarze nad Doliną Tomanową. Obrożowanie niedźwiedzi prowadzone jest w ramach programu przeciwdziałania synantropizacji tego gatunku. Nie jest to program stricte badawczy, ale wyniki jak najbardziej nadają się do naukowego opracowania. Zanim jednak to nastąpi, stanowią one kolejny dowód na to, że niedźwiedzie łażą chętnie, dużo, daleko i szybko. Mamy teraz bardzo sugestywne dane ilustrujące to, że i nasze niedźwiedzie nie są bynajmniej szczególnie przywiązane do swoich „odwiecznych mateczników”, które są takim samym mitem jak „odwieczne szlaki niedźwiedzich wędrówek”. Dzięki wynikom badań telemetrycznych łatwiej jest te mity obalać. Coraz ostrożniej ocenia się też pogłowie tych zwierząt w Tatrzańskim Parku Narodowym. Uporczywie powtarzane pytanie „Ile TU jest niedźwiedzi w OKOLICY?” świadczy jednak o tym, że mit niedźwiedzia osiadłego w konkretnej dolinie jest bardzo silnie zakorzeniony. I tu trzeba by wrócić do drugiej niedźwiedziej afery, która przetoczyła się przez media kilka miesięcy temu. Chodzi o rzekomo planowaną „rzeź” niedźwiedzi na Słowacji, częściowo zrelacjonowaną w poprzednim numerze „Tatr”. I tym razem nie ma za dużo miejsca, aby szerzej przyjrzeć się niektórym wątkom związanym z tą aferą. Warto jednak poświęcić słów parę kwestii oceniania liczebności zwierząt, a niedźwiedzi w szczególności. Zarówno w Polsce, jak i na Słowacji dokonuje się tego w niemal identyczny sposób. Sposób ten wywodzi się z inwentaryzacji łowieckich. Zwierzęta liczone są w niewielkich rewirach, a dane spływają do większych jednostek terytorialnych i tam sumowane. Błędy w ocenie liczebności pojawiają się na wszystkich etapach. W przypadku zwierząt żyjących w dużych zagęszczeniach i penetrujących niewielkie areały najczęściej największe błędy powstają na pierwszym etapie. W przypadku zwierząt takich jak niedźwiedzie, stosunkowo nielicznych i poruszających się po rozległym obszarze, błędy powstają zwłaszcza na etapie drugim – sumowania wyników inwentaryzacji terenowych. Proste dodawanie może doprowadzić do przeszacowania liczebności i to wielokrotnego. Zwłaszcza jeśli sumowanie odbywa się na wielu poziomach. Tak dzieje się na Słowacji, ale zanim dostrzeżemy drzazgę w oku sąsiada, trzeba pamiętać, że bardzo podobnie jest w Polsce. Główny Urząd Statystyczny, na podstawie danych Ministerstwa Środowiska podaje, że w 2005 r. w Polsce żyły 164 niedźwiedzie – 23 w województwie małopolskim, 138 w podkarpackim i 3 w śląskim. A to zaledwie ostatni, centralny etap sumowania. Wcześniej jeszcze ktoś pododawał niedźwiedzie w nadleśnictwach, parkach narodowych i poszczególnych województwach. Tymczasem naukowcy, uwzględniając ruchliwość niedźwiedzi, mówią nieoficjalnie, że w Polsce żyje około 60–70 niedźwiedzi. Na szczęście – w przeciwieństwie do Słowacji – w Polsce od oficjalnej statystyki nie jest uzależniona liczba wydanych pozwoleń na odstrzał. Przynajmniej na razie. Pilną sprawą wydaje się być wprowadzenie obiektywnej, naukowej metody szacowania liczebności niektórych gatunków zwierząt. W przypadku niedźwiedzi metody te oparte są najczęściej na genetyce. W Polsce nikt nad tym nie pracuje, a szkoda. Trzeba też podkreślić, że w Tatrach, ani polskich, ani słowackich nikt nigdy nie badał liczebności niedźwiedzi. Wszelkie dane na ten temat oparte są wyłącznie na szacunkach.
Na koniec części poświęconej największym naszym drapieżnikom, jak zwykle nieco przydługiej, dodajmy jeszcze, że od czerwca praktycznie nie widywano w Tatrzańskim Parku Narodowym niedźwiedzic prowadzących młode. Nie zanotowano ataków tych zwierząt na ludzi i ich dobytek, nie było też potrzeby używania gumowych kul. Od czasu do czasu w pobliżu szlaków, czasem bardzo blisko ludzi, pasły się jakieś pojedyncze niedźwiedzie – duże i małe, siwe i brązowe, z białymi pręgami i bez, z długimi uszami i chudymi nogami. Szczególnie łatwo było je zobaczyć, gdy dojrzały borówki na halach, zwłaszcza na Gąsienicowej, Królowej i Kondratowej. Na pewno nie był to jeden i ten sam niedźwiedź, bo na przykład 14 września przez kilka godzin równocześnie obserwowano niedźwiedzia w okolicy Zielonego Stawu Gąsienicowego (inf. Jan Polak i Marcin Nędza-Chotarski) oraz na Kondratowej (inf. Andrzej Śliwiński). Bardzo trudne było natomiast zobaczenie choćby śladów niedźwiedzia w górnych piętrach Doliny Chochołowskiej, bo ostatnia borówka, jeszcze zanim zdążyła dojrzeć, została tam zerwana przez tabuny zbieraczy podających się za członków Wspólnoty Witowskiej.
Już po raz dziewiąty w historii parku odbyło się wiosenne liczenie kozic. Tym razem było ono raczej letnie – po pierwsze dlatego, że zorganizowano je dopiero 17 lipca, a po drugie ze względu na tegoroczną ciepłą aurę, która znacznie przyspieszyła wegetację. Pogoda zasadniczo dopisała, tylko miejscami wiał silny wiatr. Wbrew sceptycznym opiniom, późny termin liczenia nie zaciążył na jego wynikach. W całych Tatrach zaobserwowano 548 kozic, w tym 119 tegorocznych młodych. W czasie wspólnego polsko-słowackiego podsumowania akcji, przyjęto, że po polskiej stronie były 143 kozice, w tym 38 młodych. Zważywszy jednak na ciągłość populacji kozic żyjących w Tatach, lepiej byłoby takiego podziału nie dokonywać, a na potrzeby GUS przyjmować, że w Polsce żyje około 20 proc. ogólnej liczby kozic tatrzańskich – proporcjonalnie do przypadającego nam obszaru występowania tego gatunku. Analizując dynamikę liczebności kozic tatrzańskich, zawsze należy brać pod uwagę całą populację. W przeciwnym razie, każdy gwałtowny i niemożliwy z przyczyn biologicznych przyrost pogłowia stwierdzony po stronie polskiej, można by wytłumaczyć migracją ze Słowacji. Przyczyną takich gwałtownych skoków są jednak najczęściej niedokładności liczenia – niedoszacowanie w jednym roku i przeszacowanie w roku kolejnym. Niestety, wbrew pojawiającym się tu i ówdzie informacjom, jak dotąd nigdy nie określono dokładności prowadzonych w Tatrach liczeń. Aby tego dokonać należałoby najpierw odłowić i oznakować pewną liczbę zwierząt (niestety dosyć dużą – co najmniej na poziomie 10 proc.). W TPN mamy obecnie jedną oznakowaną kozę. Mamy też kozę, którą jesteśmy w stanie rozpoznać na podstawie deformacji rogów. Z tych dwóch charakterystycznych zwierząt widziana była tylko koza z kolczykiem (w Koprowym Żlebie). Dawałoby to dokładność liczenia na poziomie 50 proc. Wartość ta nie jest jednak wiarygodna, gdyż identyfikowalne osobniki stanowią poniżej pół procent całej populacji.
Liczebność świstaków najdokładniej można określić na wiosnę, w czasie ich budzenia się ze snu zimowego. Licząc nory zimowe i mnożąc je przez średnią wielkość świstaczej rodziny, otrzymujemy w miarę dokładny stan populacji. Latem natomiast można i trzeba określać liczbę młodych, które przyszły na świat danego roku. W tym roku nie dokonano na tym polu szczegółowych obserwacji. Udało się natomiast odnotować obecność dwóch młodych świstaków w Dolinie Pańszczycy (inf. Marcin Nędza-Chotarski). Było to 30 sierpnia, młode miały więc wówczas około trzech miesięcy. Jest to ważna informacja, bo świadczy dobitnie o ponownym zasiedleniu doliny, która przez kilka ostatnich lat była świstaczą pustynią.
Wilki, podobnie jak niedźwiedzie, wykorzystują duże terytoria i dużo biegają w poszukiwaniu zdobyczy. Określając ich liczebność, borykamy się z podobnymi problemami, co w przypadku niedźwiedzi. Jedynie młode tuż po urodzeniu pozostają przez pewien czas w pobliżu miejsca, w którym przyszły na świat. Wówczas, na podstawie wokalizacji, można próbować określić, gdzie ujrzały po raz pierwszy światło dzienne młode wilczki. W tym roku prawdopodobnie miało to miejsce w rejonie Doliny Kościeliskiej oraz nieco na zachód od Doliny Chochołowskiej, już po słowackiej stronie granicy. To, że wilki oszczeniły się na Słowacji, nie oznacza, że są to wilki słowackie. Ich areał obejmuje także polską część Tatr i jest bardzo możliwe, że większą część czasu spędzają po stronie polskiej. To prawdopodobnie one, w ilości 9 sztuk, widziane były na Polanie Jaworzyna, wieczorem 8 września. Natomiast wataha z rejonu Kościeliskiej może zwykle polować na Słowacji. Dla nich nie ma granicy, ani państwowej, ani parkowej. Niewykluczone, że to właśnie wilki z Kościeliskiej polowały w rejonie Gąsienicowej. Na początku sierpnia zagryzły tu jedną z dwóch łań, które pod koniec lipca były często widywane na Królowych Rówienkach. Prawdopodobnie to także one widziane były 3 sierpnia nad Zielonym Stawem przez Władysława Cywińskiego. Jak relacjonuje ten znany taternik, ratownik i przewodnik, rankiem tego dnia zauważył on łanię płynącą przez Zielony Staw, spod zboczy Skrajnej Turni w kierunku szlaku. Po dopłynięciu do brzegu łania nie wyszła z wody, ale zaczęła pływać w kółko. Na brzegu, po drugiej stronie widoczne były dwa szare zwierzęta – z braku lornetki nie udało się stwierdzić na pewno, czy były to wilki. Jednak wszystko wskazuje na to, że tak. Epilog tej historii dopisali turyści, którzy 7 sierpnia, zaalarmowali służby TPN, że przy szlaku w Zielonym Stawie Gąsienicowym, pływa utopione zwierzę. Po wyciągnięciu go z wody okazało się, że jest to młody, tegoroczny jeleń płci męskiej. Z tych klocków można ułożyć logiczną opowieść. Wilki z watahy, która oszczeniła się w rejonie Kościeliskiej, przeszły przez Tomanową Przełęcz i Dolinę Cichą na Liliowe, gdzie – jak co roku – pasły się duże chmary łań. Zaczęło się polowanie. Wilki odgoniły jedną z łań od stada, młode podążało za matką. Ratując własne życie, jelenie wbiegły do stawu i zaczęły płynąć. Matka dotarła na drugi brzeg, młodemu się to nie udało. Matka jeszcze przez chwilę kręciła się w kółko po tafli stawu w oczekiwaniu na dziecko. Bezskutecznie. Martwy jelonek wypłynął po kilku dniach na powierzchnię, a wiatr przyholował go do brzegu. Ostatecznie wilki miały pożytek z tej wyprawy – wyciągnięta z wody padlina została skonsumowana do ostatniej kosteczki, zostało tylko trochę sierści. Historia ta jest bardzo prawdopodobna, choć mogło być też zupełnie inaczej.
Wspomniana powyżej obserwacja, to pierwsze doniesienie o jeleniu pływającym w tatrzańskim stawie. I to na niemały dystans (około 250 metrów). Jeśli już o jeleniach mowa, trzeba wspomnieć także o rykowisku, które jak prawie wszystko w tym roku zaczęło się stosunkowo wcześnie (28 sierpnia, Dolina Małej Łąki, inf. Radosław Mateja). Na Hali Gąsienicowej jelenie ryczały 1 września, ale już za chwilę przyszła zima, spadło ponad pół metra śniegu i łanie w poszukiwaniu paszy poszły w regle. Byki też tam powędrowały w poszukiwaniu łań. Zima trzymała prawie dwa tygodnie. Potem jelenie wróciły – lato już nie. 14 września znowu zaczęły ryczeć na Hali Gąsienicowej, 16 pojawiły się na Uhrociu. Pogłowie jeleni szacuje się zwykle na podstawie tropień zimowych. Rykowisko pozwala zweryfikować tę liczbę, pamiętać jednak trzeba, że w warunkach tatrzańskich jelenie wykonują regularne wędrówki, wiosną z regli na hale, a wraz z nadchodzącą zimą w drugą stronę.
Najłatwiej jest policzyć najrzadsze tatrzańskie zwierzęta, na przykład bociany czarne. W tym sezonie mieliśmy tylko jedną parę lęgową. Niestety tym razem zajmowane od kilku lat gniazdo nie okazało się szczęśliwe – lęg przepadł. Osobniki dorosłe widywane były w rejonie Morskiego Oka i Stawów Gąsienicowych. Nie stwierdzono natomiast lęgu orłów przednich. Prawdopodobnie sukces lęgowy odnotowały sokoły wędrowne. Wiele sukcesów miały natomiast kaczki krzyżówki. Widać je było niemal na wszystkich stawach tatrzańskich. Niestety nie policzono dokładnie, ile kaczek przystąpiło w tym roku do lęgów. Była to chyba rekordowa liczba, o czym świadczą duże stada już podrośniętych ptaków pływające po niemal wszystkich stawach tatrzańskich, na przykład 20 sztuk na Czarnym Stawie pod Rysami (17 lipca), 22 sztuki na Czarnym Stawie Gąsienicowym (8 sierpnia) czy 10 sztuk na Zielonym Stawie Gąsienicowym (15 września). Odnotowano także pojedyncze lęgi kuraków. Kura głuszca z 7 pisklakami widziana była 22 czerwca pod Koszystą niedaleko Polany Waksmundzkiej (inf. Marcin Nędza-Chotarski), a 7 lipca jarząbek z 6 młodymi pod Pyszną. Te przypadkowe obserwacje nie dają jednak żadnego wyobrażenia o rzeczywistym stanie populacji kuraków leśnych w TPN. Z innych ciekawszych obserwacji odnotujmy jeszcze tropy borsuka w Dolinie Lejowej (8 sierpnia, inf. Jan Cichocki), rysia przebiegającego w południe drogę w Dolinie Chochołowskiej (1 sierpnia, inf. Grzegorz Lorek i Michał Słowiński), pojedyncze lęgi pluszcza na górnym odcinku Suchej Wody oraz liczne krzyżodzioby świerkowe, które błyskawicznie zareagowały na rok nasienny świerka. Już od lipca ogromne stada tych ptaków bombardowały turystów jeszcze nie do końca dojrzałymi szyszkami w okolicy „Murowańca”, a w przerwach łapczywie pochłaniały drobiny żużlu przy schroniskowym śmietniku. Biologia krzyżodziobów nie jest jeszcze w pełni poznana, dlatego trudno powiedzieć, czemu ma służyć połykanie ziaren żużlu i popiołu – czy mają one pełnić rolę gastrolitów, czy może chodzi o uzupełnienie niedoboru jakichś minerałów.
W lipcu dwukrotnie obserwowano w Tatrach plenia. Jedna obserwacja opisana jest w osobnym artykule. Druga miała miejsce 18 lipca, około dwudziestej pierwszej, tuż przed zmrokiem. Na Królowej Równi, dwa plenie pełzły skrajem niebieskiego szlaku w stronę Przełęczy między Kopami, czyli na północ. Również dołu szedł pleń widziany w Tomanowej. Trzeba być więc dobrej myśli, bo według relacji Jędrzeja Wali, Hrabczyca Bahledka – w czasie wielkiego głodu, jeszcze przed rozbiorami – powiedziała: „Przywrócą się dobre roki, bo idzie pleń do Polski”. Czy spełni się wróżba spisana przez Maksymiliana Nowickiego przed niemal stu czterdziestu laty, zobaczymy po wyborach.
Tomasz Zwijacz Kozica Filip Zięba
(tekst ukazał się w kwartalniku „Tatry”)
|