I zaś przyszedł ten dzień. Zawsze przychodzi. Game over. Wyjazd do Australii to dla mnie dwudziesty trzeci raz na innym kontynencie. Tym razem wycieczka miała dość nieoczekiwany przebieg. A wszystko za sprawą przypadku...a może nie ma przypadków? Tak czy owak, historia australijska zaczęła się na recepcji TPN a może nawet wcześniej. Bo gdybym w 2003 roku nie napisał folderu o storczykach (i cokolwiek wówczas się nimi nie zainteresował) to pewnie nie poznalibyśmy Uli i Jurka, pasjonatów przyrody, storczyków w szczególności, na co dzień mieszkających w Perth na zachodnim wybrzeżu Australii. To właśnie dzięki Uli i Jurkowi, którym w tym miejscu dziękujemy, wizyta do AU miała wyjątkowy, bezstresowy, wręcz rodzinny przebieg. Jedyną negatywną stroną tejże gościnnosci jest to, że zamiast na wadze stracić, jak to zwykle na wyjazdach miało miejsce, czuje się cięższy. Wartością nie do przecenienia, kiedy ma się do dyspozycji miejscowego przewodnika jest nie tylko to, że pokaże ciekawe miejsce, ale zwróci uwagę na szczegół, ptaka, roślinę, zbiorowisko leśne. Może dlatego mam przekonanie, że Australię Zachodnią poznaliśmy więcej niż powierzchownie, jak to na wyjazdach niejednokronie się zdarzało. No i mieliśmy okazję spędzić czas w sympatycznych okolicznosciach przyrody na hektarach Viceprezydenta Shella w Australii. Tymczasem pozdrawiam Czytaczy z samolotu z Perth do Singapuru.