Samotne wloczenie sie po swiecie ma bardzo duzo zalet, ale tez pewne ograniczenia. Nie ma co ukrywac, ze chodzi o finanse. Bo we dwojke albo w trojke (optymalnie) jest zwyczajnie z 30% taniej. Pare razy o tym pisalem, a tu jest podobnie. Bez wlasnego transportu samochodowego (a trudno, bo drogo wynajmowac samemu auto), do dyspozycji pozostaja biura turystyczne. Nie ma tak jak w Zakopanem, ze mamy do dyspozycji 100 tys busow i siec szlakow prawie gdzie sie wymysli. Przecietny plecakowicz dociera do miasta X i w tym miescie pozostaje, chyba ze jest zdesperowany jak ja. Tym razem dzieki dziadkowi japonczyko-brazyliczykowi sie udalo. Ale zwykle bywa z tym roznie. Np. po przyjezdzie z Argentyny do Brazylii jako pierwszy swoj cel obralem Park Narodowy Araucanias. Coby nie pisac, to wlasnie zobaczenie lasow araukariowych bylo absolutnym priorytetem na tym wyjezdzie. A tu sarprajs!. W sumie sytuacja, jak najbardziej klasyczna. Mozna ja nazwac sydromem etiopsksim, bo tam miala wrecz groteskowy wymiar. Czyli wysiadam na przystanku, w miejscowosci, ktorej nazwy nigdy nie zapamietam. Jest noc. Ide do przydroznego hotelu. Wita mnie wlasciciel i zaznacza ze zna tylko niemiecki. Jakos mnie to nie zdziwilo, ale nawet ucieszylo, bo w tym jezyku sprawnie sie dogaduje. Nastepnego dnia Pan od hotelu umawia taksowkarza i przytomnie tlumaczy mu co, kiedy i gdzie ma mi zalatwic. Idzie dobrze. Taksowkarz od biura do biura jezdzi i sie dowiaduje, jak wiechac do parku. W koncu dociera do pan od parku. Panie po angielsku ni w zab, ale tu przydaje sie google tlumacz i tak piszemy sobie o co nam chodzi i wychodzi to calkiem zgrabnie. W koncu Panie robia sobie ze mna zdjecia i organizuja wycieczke. Przewodniczka ma byc sympatyczna niewiasta w rozowej bluzeczce. Nic poza znajmomoscia angielskiego Pani nie brakowalo. W biurze mnie uswiadomiono, ze najcenniejsze fragmety lasu sa prywatne i tam wchodzic nie nada. Poszlismy. Wrocilismy. I tyle w temacie. Na szczescie taksowkarz, ktory cala droge nam towarzyszyl powiedzial, ze przejedzie przez owe prywatne tereny i pokaze co trzeba. Jak powiedzial tak zrobil i bylo Ok. Jakkolwiek zaskakujace jest to, ze przy przejazdach przy hacjendach kazal mi chowac aparat. Krotko piszac, jesli tak prywatnosc postrzegaja Brazyliczycy, tj. jako walke za wszelka cene o moje, to jest to idiotyzm najwyzszej proby. Ale coz moze mysla, ze wezma to z soba do piachu. Oby na Podhalu nikt nie wpadl na to, zeby zabraniac swobodnego przechodzenia przez pole, czy lake, za cene ostarzlu z mozdzieza z oplotkow.
Dzisiejszy dzien skometuje w kilku zdaniach. Po lasach sobie pochodzilismy. Dziadek strasznie gramotny. Potykal sie o kazdy kamien, a ze bylo ich miliony, to dziadek lezal ze sto razy. Raz nawet bardzo niefortunnie stoczyl sie do rzeki. Idac korytem rzeki trzeba bylo ominac skalistym zboczem jej glowny nurt i tu dziadek stracil rownowage. Omal sie nie utopil. Inna sprawa, ze ja z kolei nie zauwazylem tuz przy skale niewielkiego weza. Zdaje sie jadowitego. Oczywiscie nie chce nikogo straszyc. Tropikow nie nalezy sie obawiac, trzeba tyko patrzec gdzie sie noge stawia, za co lapie, o co opiera i jest pelny luz.