Bazylia cz.IV. To byl dobry dzien, przynajmniej dla mnie. Nie moze tego niestety powiedziec dwoch kierowcow ciezarowek, ktorych dzis widzielismy. W Brazylii, przynajmniej srodkowej, 95% aut to tiry. Umowmy sie, ze jezdza bardzo pewnie siebie. Gdy sobie tak jechalem autobusem i przygladalem sytuacji to wygladalo to tak, jakby kazdy, kierowca naszego autobusu rowniez, chcial wyprzedzic wszystkich w polu widzenia. Kazdy z takich manewrow jest dosc ryzykowny, tym bardziej, ze jezdnia jest pelna dziur, i wszyscy jezdza po niej, jak chca. Na efekty nie trzeba dlugo czekac. Czesto sie udaje a czasem sie nie udaje i jest jak....za chwile wkleje zdjecia. Zreszta to wyprzedzanie ma sens umiarkowany, bo tak naprawde jest to never ending story. Teraz ty ich, za chwile oni ciebie.
Wczoraj mialem farta, poniewaz na kampingu poznalem Japonczyka, formlanie Brazylijczyka. Dziadek powiedzial, ze jest z Sao Paulo i sobie zwiedza. Na jutro, czyli dzis umowil sie z jakims przewodnikiem na zwiedzanie okolicy. Jakos niechcacy sie podpialem do grupy i bylo jak ta lala. Przede wszystkim uniknalem sporych kosztow i licznego towarzystwa. Gdzie bylem i co widzialem pisac nie zamierzam. Mam nadzieje, ze uda mi sie wstawic pare zdjec, to wszystko bedzie jasne. Jeszcze jutro skorzystam z zyczliwosci dziadzia i spadam z Chiapada Diamentina na poludnie, do parkow lezacych na wybrzezu Atlantyku.