Wczoraj, po trzech godzinach na promie, dotarłem do Stowntown na wyspie Zanzibar. Mogło być szybciej, ale wykupiłem opcję dla biedaków i poza mna byli sami czarni. Czasem przeszło mi przez myśl, patrząc na stan techniczny mojego wehikułu, że dotarcie do celu nie jest najbardziej oczywistą sprawą, tym bardziej, że raz po raz ogromny prom musiał mijać rafy koralowe. I pomyśleć, że w tym samym czasie we Włoszech jakiś superluksusowy prom właśnie na dno poszedł. Samo miasto Zanzibar, ze swoim Stowntown wpisanym na listę Światowego Dziedzictwa Ludzkości UNESCO jest bardzo sympatyczne. Wąziutkie, czyste uliczki i wbrew obawom jest dość tanio. Żeby jednak móc tu wjechać trzeba przejść kolejną odprawę paszportową. Niby Zanzibar to Tanzania, ale jak widać co kraj to obyczaj. Tak przy okazji zauważyłem, że mam w paszporcie trzy wolne strony. To wystarczy najwyżej na dwa wyjazdy. I skoro o tym mowa, zwracam się oficjalnie z kolejną propozycją wyjazdu, w ramach realizowanego przeze mnie projektu /Podhale otwiera się na swiat/. W pierwszej kolejności, biorąc pod uwagę sytuacje socjalno-bytowa i powody bliżej nieznane do - Andrzeja Stopki, Jana Krzeptowskiego, Pawła Szczepanka oraz Macieja i Magdy Krzeptowskich. W drugiej kolejności do pozostałych, dobrych znajomych z rejonu Podhala, którzy mogą sobie na 10 dni poza domem pozwolić. Opcja - w trzeciej kolejności - chwilowo nie działa.
Dzięki spotkanemu na ulicy, już Bog wie któremu czarnemu przyjacielowi - zawsze do mnie się tak zwracają, zapewniając, że tylko dla mnie robią to czy tamto po cenach dla wybranców, znalazłem taniutki hotelik. No i jak ich nie lubić, jak się jest dla kogoś takim wyjątkowym...po 3 minutach znajomości. Z wyborem hotelu jest sporo problemów, ponieważ trudno przewidzieć wszystkie niespodzianki, jakie nas w nocy spotkają. Bo to łóżko do kitu, moskitiera dziurawa, kibel średnio czysty, nie ma ciepłej wody, lub w ogóle nie ma wody.. Tym razem piętą ahilesową mojego lokum jest gigantyczny hałas powodowany przez wiatrak nad głową, bez którego nie da się w tych tropikalnych warunkach spać i motory, które przepychaja się przez wąziutkie uliczki. Użyłem wczoraj wszystkich niecenzuralnych słów, jakie znam, żeby ich zbluzgać (w duchu). Bo jakim trzeba być kretynem, żeby o 23.00 w nocy trąbic po uliczkach pędząc na złamanie karku. I jeszcze jedno. Obok hoteliku stoi meczet, a to największe przekleństwo, jakie może spotkać strudzonego wędrowca. Kilka razy dziennie gość z minaretu ...wyje jak zbity pies prosto w moje okna. Szlag człowieka trafia na miejscu. Ale coż, trzeba być twardym.
Wiekszosc czasu w terenie i na blogu poświeciłem przyrodzie, bo po prawdzie niewiele wiecej mnie interesuje, ale od czasu do czasu przyglądam się też murzynom. Dlatego kilka moich przemyśleń natury społecznej.
Antropologia: Rasa czarna dzieli się na bardziej czarną np. w Ugandzie i bardziej brazową np. w Tanzanii. Rasa czarna jest ładniejsza niż rasa biała, choć niekoniecznie mądrzejsza. W czynnościach dnia codziennego czarni niczym nie różnią się od białych.
Etnografia: Afrykańskie kobiety na wsi chodzą przeważnie w strojach ludowych, faceci, jak wszedzie na świecie głównie w jeansach. Jedynie Masajowie są bardziej wierni swojej tradycji.
Ekonomia: W krajach afrykańskich prawie wszyscy coś sprzedają, i prawie nikt nie kupuje, ale jakoą się kręci. Poza handlem niezwykle ważną rolę odgrywa transport. Prawie co drugi facet ma jakiś rower, motor lub bardzo rzadko taksówkę, którą stale kogoś wozi.
Transport: to zjawisko, które w Afryce jest fenomenem, zwłaszcza busy "matatu". Pewien Holender powiedział o nich "never full". Jeśli z tyłu są trzy siedzenia, a ty siedzisz w pięć osób, nie łudź się, że kogoś jeszcze nie dosadzą. To jest nieprawdopodobne, ale kiedy już wszyscy leżą na wszystkich i nie da się - tak Ci sie wydaje - wcisnąć szpilki, kierowca zmieści jeszcze pięciosobową rodzinę.
Stosunki społeczne: Afrykańczycy, czy to Ugandyjczycy, Kenijczycy czy Tanzańczycy wydali mi sie bardzo życzliwi i pomocni. Nigdy w ich towarzystwie nie czułem się źle i z pełnym zaufaniem mogłem zostawić plecak będąc pewnym, że nikt go nie zwinie. Kiedy miałem kłopoty zdrowotne to zawsze można bylo na nich polegać i na pewnej sympatycznej choć hałaśliwej Chince. Wspierają się rownież nawzajem, czego najlepszym przykładem jest sytuacja zaobserwowana przeze mnie podczas jazdy autobusem. Przy każdej kontroli policyjnej, a jest ich pełno, ktoś z obsługi autobusu wysiadał i dyskretnie wspierał potrzebujacą rodzinę policjanta gotówką. Napewno na głodujące dzieci lub na ich edukację. Zreszta wydaje mi się, że z tym zjawiskiem życzliwości, można też dość często spotkać się w Polsce.
Czas: w Afryce nie istnieje, albo wszyscy mają go w nadmiarze. Murzyni głównie czekają, a mają wyśmienitą cierpliwość. Bo jak sie nie dziwić, jak widzi się pod bankomatem grupę ludzi, która czeka, aż przywiozą gotowkę, bo się skończyła. Na pytanie kiedy i czy w ogóle dzis przywiozą jest jedna odpowiedź -poczekamy to się zobaczy. Inny przykład. Autobus z Kampali miał godzinę odjazdu o 8 rano, a odjechał o 10. Kiedy byłem cierpiący w Arushy, wiedząc, że odjazd autobusu mam o 7.00 poszedłem na 8,30 do lekarza i co? na autobus oczywiście zdarzyłem.
TSkrzydlowski
Zanzibar dn. 15.01.2012 r