Idą, idą, idą, setki, tysiące, setki tysięcy, niektórzy mówią, że miliony...antylopy gnu, zebry, gazele i pomniejsze zwierzątka. Tak teraz wygląda obszar chroniony Ngorongoro i Park Narodowy Serengetii w Tanzanii. Trwa wielka migracja. Rok w rok od milionów lat powtarza się ten sam cykl. Prawie wszystko co ma kopyta przemieszcza sie w poszukiwaniu lepszych pastwisk z Masaj Mara do Serengetii i w kierunku odwrotnym. Widok jest imponujący - cała przestrzeń wypełniają głównie gnu. Wygląda to jak gigantyczny PGR.
Wypada jednak zacząc od początku. Już pierwszego dnia po przyjeździe do Arushy w Tanzanii zapisałem się na pięciodniową wycieczkę (Safarii) po czterech parkach narodowych (Tarangariro, Ngorongoro, Serengetii i jeszcze nad jakieś jezioro, ale nie pamietam nazwy). Z organizacją safari nie było żadnego problemu, ponieważ wystarczy z 10 minut pokręcić się po okolicy, a zawsze spotka się jakiegoś czarnego anioła, który pomoże w potrzebie. Oczywiście, w przeciwieństwie od innych aniołów, ten zawsze domaga się po kilka dolarów gratyfikacji za usługę. I tak już po kilkunastu godzinach pojawiłem się w Parku Narodowych Tarangariro. Podczas tego wyjazdu, raz po raz trafiałem w okolice, które wydawaly się, że przebiły wszystko, co widziałem wcześniej. Ale sawanna z baobabami, palmami i akacjami to po prostu ...absolutna rewelacja. Trzeba mieć chyba polot pisarski Mickiewicza, żeby opisać wrażenia z parku. Całość uzupełniały słonie, które w tej przestrzeni prezentowaly się wyjątkowo efektownie, tym bardziej, że żyją tu tysiące słoni. Prawdę pisząc to nawet za dużo, co martwi tutejszych parkowców. Słonie dewastują roślinność, niekiedy w stopniu katastrofalnym. Wystarczy wspomnieć, że wszystkie babobaby mają zmasakrowane pnie przez słoniowe kły, choć po prawdzie nie bardzo wiem po co to robią, jednocześnie uniemożliwiają naturalne odnawianie się tego gatunku. Zaskoczeniem może być jednak to, że poza kilkoma gatunkami ssakow kopytnych, park na ogół robi wrażenie dosyć opustoszałego. To dziwne i nie do końca dla mnie logiczne zjawisko, dlaczego na wielkich przestrzeniach bujnych, soczyście zielonych łąk nie ma gnu, bawołów ani zebr. Jedynie słonie i żyrafy rozmieszczone są dosyć równomiernie we wszystkich parkach narodowych Kenii i Tanzanii. Kolejny park, który odwiedziliśmy położony jest nad pewnym jeziorem i krótko pisząc nie powalił mnie na kolana. Pewnym zaskoczeniem był fakt, że znaczna jego część pokryta jest przez wilgotne lasy równikowe co w tej sawannowej przestrzeni może wydawać się trochę dziwne. Lasy utrzymuja się tutaj bowiem dzięki wodzie, która spływa z sąsiednich wzniesień. Na moje oko największą atrakcją w okolicy jest fakt, że park położony jest u stóp krawedzi Wielkiego Rowu Afrykańskiego. Myślę, że każdy geograf byłby zachwycony patrząc na ten spektakularny krajobraz.
Wreszcie Ngorongoro i Serengetii. Gigantyczne oczekiwania, bo jakby nie patrzeć, to najważniejszy powód mojej wizyty w Afryce. Dla mnie od dziecka kwintesencja Afryki. Oba obszary chronione stanowią jedną całość. Brama wjazdowa na teren obszaru chronionego Ngorongoro wygląda imponująco, niejako adekwatnie do miejsca, które prezentuje. A za bramą? A za brama droga prowadząca na krawędź krateru Ngorongoro porośnięta przez wilgotne lasy w mniej, a raczej w większym stopniu przetrzebione przez Masajów i przez ich ... kozy! W zasadzie cała ogromna przestrzeń chroniona w Ngorongoro, z wyjątkiem krateru, jest terenem wypasowym ze wszystkimi konsekwencjami, jakie temu wypasowi towarzyszą. Dość zabawny jest jednak widok stad krów, owiec i kóz wymieszany ze stadami gnu i zebr, które są w trakcie swojej wielkiej wędrówki i zapuszczają się na masajskie pastwiska. Masajowie są tym faktem średnio zachwyceni, ale w końcu to Masajowie weszli na tereny gnu, a nie odwrotnie. O ile nasz kierowca przewodnik nie ściemniał, zgodnie z umową, Masajowie mogą nawet schodzić do krateru żeby napoic bydło, ale jest wiele powodów, zeby nie nadużywać tego przywileju. Krater był naszym celem ostatniego dnia safari, dlatego spojrzawszy na jego dno jedynie znad krawedzi, pojechaliśmy w kierunku Serengetii. Z upływem godzin krajobraz coraz bardziej sie wypłaszczał ale wszędzie dominowała monotonia bezkresnych pastwisk. Rożnica miedzy Ngorongoro a leżącym za nim Serengetii jest tylko taka, że na terenie Serengetii nie ma wypasu. Rzecz w tym, że Ngorongoro jest obszarem chronionym, choć po prawdzie nie mam pojecia co chroni (z wyjątkiem krateru, który stanowi jego 1/1000 cześć, a Serengetii Parkiem Narodowym, gdzie nie ma zgody na ingerencję człowieka, prawie żadną ingerencję. I tego Masajowie się trzymają. Z racji występowania gigantycznych stad gnu trawka wyjedzona jest niemal doszczętnie, rzadko przekraczając wiecej niż 2 cm wysokosci. Antylopom i zebrom towarzyszy oczywiście kilkukrotnie większa liczba owadów, dlatego w ich sąsiedztwie sporo jest wszelkiej maści ptaków, jak chociażby bocianów białych i czarnych, które w tej scenerii spędzają zime. Muszę przyznać, że bardzo swojsko się poczułem, kiedy je zobaczyłem. Ucieszyla mnie również obserwacja kilku sekretarzy, bardzo dziwnych w kształcie, dużych i efektownie wyglądających ptaków. Spośród innych ciekawych i sympatycznych ptasząt sporo odnotowałem sępów. Co prawda nie dla muszek i komarów trzymają się blisko gnu, ale prezentują się okazale, szczególnie sęp uszaty, przy którym pozostałe gatunki sepów to cieniasy. Można rzec, że jest to gość od brudnej roboty. Kiedy inne gatunki nie dają sobie rady, on z łatwością rozdziera powłoki cielesne, żeby dostać się do smacznych wnętrzności bawołów. Antylopom towarzyszą oczywiście takie lwy i hieny, na które mieliśmy jeszcze nie raz okazje sobie popatrzec. Ale tu istotna uwaga. W przeciwieństwie do Masaj Mara w Kenii, kierowcy nie mogą zjeżdżać z utwardzonej drogi, co sprawia, że większość zwierząt, o ile nie ma sie dość szczęścia, zobaczyć można jedynie ze sporej odległości. W Kenii kierowcy podjeżdżali niaml pod pysk wypatrzonego zwierzątka. Tutaj takie praktyki są nie do pomyślenia.
Mijając kilkunastokilometrową strefę, w której trwa wędrówka gnu, krajobraz o tyle się zmienia, że pojawia się wysoka trawa. Na tym płaskim jak stół obszarze, pozbawionym chociażby najmniejszego krzaczka, swiat podzielony jest na dwie części: u dołu zielona łąka, u góry błękitne niebo i nic poza tym. I po raz kolejny doświadczenie pustki. Przez stokilkadziesiąt kilometrów żywego ducha. Jedynie w miejscu, w którym pojawiło się kilka akacji, spotkaliśmy żyrafy, słonie, bawoły i jednego lamparta. Przez kolejny dzień spędzony w Serengetii wiele więcej nie zobaczyliśmy (kolejnego lamparta i kilka lwów) i to by bylo na tyle.
I wreszcie ostatnia odsłona safari, wizyta w kraterze Ngorongoro. Niestety zaczęło się bardzo źle. O drugiej w nocy naszły mnie wymioty i biegunka. Przed godzina 6.00, gdy mieliśmy wyjechac do krateru byłem tak odwodniony, że z najwiekszym trudem wyobrażałem sobie kilkugodzinny w nim pobyt. Cóż było począć ... pojechałem. Najbardziej przerażała mnie myśl, ze kiedy nadejdzie ten moment w pobliżu nie będzie krzakow. To bylo jak w najgorszym śnie, a co ciekawe miałem kiedyś tego typu obawy. I wyobraźcie sobie, że zjeżdżamy ze skarpy krateru na jego otwartą, pozbawioną drzew przestrzeń i czuję, że może być bardzo źle. I co wtedy, otóż wtedy pojawiają się lwy, dokładnie siedem lwów, na odległość kilku metrów. Myślę sobie koniec świata jest już blisko. Skończyło się na tym, że kiedy wszyscy gapili się na lwy, które stały przed samochodami, ja otworzyłem drzwi po drugiej stronie i sobie .... zwymiotowałem. Chwała Bogu, że nie tylko lwy, ale żaden turysta spośród dwudziestu kilku samochodów tego nie widział, bo szczęśliwym trafem nasz Land Rover był korzystnie dla mnie ustawiony. Patrząc na moj stan i towarzyszace temu objawy kierowcy orzekli, że mam malarię. Trochę mnie to zaskoczyło, bo nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałem jakiegoś komara. Dziś jest tak, że dolegliwości w zasadzie ustały. Wyleczyłem się ...coca colą. Byłem nawet dziś w szpitalu, ale kazali mi siedziec w tłumie ludzi i czekać Bog wie na co, w zwiazku z czym sobie odpuściłem. Jak będzie co gorzej, to pójdę przy okazji sprawdzić, czy aby nie malaria, ale chyba nie bedzie takiej potrzeby.
Czuje sie w obowiązku napisania coś wiecej, poza problemami gastryczno-jelitowymi, o Ngorongoro, ale może jutro, albo przy najbliższej okazji, bo dziś i tak zanadto się rozpisałem.
TSkrzydlowski