Ileś tam godzin w autobusie mineło i Tomek z czarnego lądu dotarł do Nakuru. Jest tu takie duże bajoro, na którym przesiadują zwykle flamingi i wszyscy się z tego cieszą. Głównie ci z National Geographic, Discovery i itp. Problem w tym, że Tomek nie doczytał, ze wprawdzie poza ptakami są tutaj lwy, nosorożce, słonie, żyrafy i choć co, ale jest też siatka, która otacza ten rozległy teren. Czyli? kolejne ZOO, tylko jeszcze większe od tego z nosorożcami w Ugandzie, ale zawsze ZOO. Gdyby jeszcze bilet wstępu był w rozsądnej cenie to może bym się skusił na to pseodosafarii, ale wejściówka kosztuje .. 60 $ w związku z tym nie będę nad Nakuru i ten punkt planu odpada. Pozostaje satysfakcja, że jezioro widziałem .... z daleka. Poza tym i tak flamingów nie ma, bo warunki w jeziorze im nie bardzo odpowiadają. W zamian skorzystałem z oferty wyjazdu nad inne, bardziej zasolone jezioro Bogoria, wokół którego nie ma zbyt wielu ssaków, ale są miliony flamingów. I tego się trzymam. Tym czasem u tego samego miłego pana wykupiłem bilet na trzydniowe safarii (od jutra) do Masai Mara. Ciekawy jestem, co tam zobaczę, bo jakby nie patrzeć to jest to jeden z najsłynniejszych o ile nie najbardziej znany park narodowy na świecie.
No ale jeszcze parę słów o wrażeniach z pierwszego dnia w Kenii.
Godzina pogańska - 5.20 przyjeżdża po mnie do hoteliku w Kampali, umówiony poprzedniego wieczoru, pan na motorze (to bardzo powszechna, tania i bardzo funkcjonalna w Afryce taxówka Boda Boda). Pan się bardzo spieszy, wpadajac w ciemnościach raz po raz w dziurę, wymusza pierszeństwo na skrzyżowaniach. Dojechałem na dworzec autobusowy z duszą na ramieniu, lekko wybitym nadgarstkiem, ale w sumie szcześliwy, bo mogło skonczyć się to fatalnie. W autobusie dosiada się do mnie chłopak z Kongo (mieszka na samym południu kraju przy jeziorze Tanganika), który jedzie do Nairobi szukać pracy. Poczciwy chłopina, mam nadzieję, że mu się uda. Za mną siedzi jakią zastraszony gość z Południowego Sudanu, a przede mnę Hindus. Nasz autobus to prawdziwa wieża Babel. Co do Hindusow istotna uwaga, jest ich we wschodniej Afryce niesamowita ilość. Są wszędzie.
Godzina 11.36 sympatyczna pani wkleiła mi bardzo ładnie wygladajacą wizę do Kenii. Wybrała w paszporcie dobre sąsiedztwo, bo na przeciwległej stronie jest wiza amerykańska. No i jestem w Kenii i co widzę. Nie ma plantacji bananów, prawie w ogóle nie ma bananów, nie ma kawy, herbaty, ani trzciny cukrowej. Parafrazujac słowa klasyka (Kononowicza) - nic nie ma. Ogromne połacie nieużytków, plantacje jakiejś sosny, pola z oswem, kukurydza. Krajobraz zwyczajny aż do bólu - jak spod Włoclawka. Kompletnie zero egzotyki. Mało tego, na polach pasą sie zwykłe nasze poczciwe biało czarne krowy (w Etiopii i Ugandzie jest taka dziwna rasa z gigantycznymi rogami) i to pasą się na łańcuchach na pastwiskach grodzonych siatkami (w Etiopii pasą zwykle juhasi - tyle że czarni). (Ale śliczna murzyneczka przyszła do kafeiki internetowej 10 w skali 10!). A czarne gaździny przy drodze zamiast bananów i ananasów sprzedają ziemniaki, marchewke i kapustę. Gdyby Kenia byla moim pierwszym krajem w Afryce, a wycieczkę rozpocząłbym w jej zachodniej części z pewnościa bylbym rozczarowany. Murzynskie chaty są jak żywcem wziete z Choćkowskiego, z Czarej Gory i licznych osiedli cygańskich na Słowacji. Identyczny standart. I w sumie podobny do tego w Ugandzie. Istotna uwaga - Kenia jest znacznie bardziej zaśmiecona, podczas gdy Uganda jest krajem wręcz czystym! Jednak Nakuru jest o trzy klasy bardziej cywilizowane niż podobnej wielkości miasta na Ugandzie. Jest to całkiem, jak na warunki afrykanskie fajne miasto. Np. dziś byłem w hipermarkecie, gdzie wszystkiego pod dostatkiem i to za przyzwoitą cenę. Wbrew obawom, jak na razie, Kenia nie jest droższa od Ugandy, o ile nie tańsza. Zwyczajność krajobrazu wokół Nakuru i na blisko 300 km odcinku od granicy sprawia, ze trudno wyobrazić sobie, że żyja tutaj egzotyczne, prawdziwie afrykanskie zwierzeta. Ale już jutro się przekonam, jak jest naprawde.