Owce na jawie, owce we śnie. Owce są kwintesencją życia, a jak nie owce... to oczywiście owce. Owce są wszędzie, a tam, gdzie ich nie ma - jak na przykład na niewielkim fragmencie południowo-wschodniego wybrzeża NZ - zachowały się piękne miejsca z naturalną roślinnością. Niestety, kiedy tam byliśmy, a było to 1000 km temu, padało. I tak przez cztery dni. Przez cztery dni chodziłem w mokrym ubraniu, bo nic nie chciało wyschnąć, a poza tym temperatura też nie rozpieszczała. Z czapką się nie rozstawałem. Jak wspominałem śpimy zwykle nad rzekami, czyli za darmo, ale nie zawsze komfortowo. Bywają takie przypadki, że namiot stoi na niewielkim fragmencie gruntu miedzy rzeką a drogą całkiem szybkiego ruchu. Zdarzyło się nam rozbić namiot również na farmie w dość upiornym, jak się później okazało, miejscu. Wokół leżało mnóstwo kości (czaszki i kręgosłupy), a także padłe owce. W życiu włóczykija bywają różne chwile, a niektóre po prostu trzeba przemilczeć.
Z przemieszczaniem się nie ma problemu. Często korzystamy ze stopa. W ten sposób przejechaliśmy co najmniej 1, 2 tysięce kilometrów. Jak do tej pory najczęściej (8 razy) korzystaliśmy z uprzejmości Nowozelandczykow, 7 razy Niemców, 2 Anglików, po 1 Amerykanów i Holendra. Dziś udało nam się przejechać 350 km, a gość był uprzejmy postawić nawet kawę (wydatek rzędu 6 zł). Przy okazji dowiedziałem się, ze w NZ nauczyciel zarabia miesięcznie do 6 tys zł. Wiele wskazuje na to, ze minie jeszcze milion lat zanim nadrobimy zaległości po jedynym słusznym systemie. Ów Nowozelandczyk pochwalił się, że wie, iż w Polsce rządzą bliźniacy, którzy, wg tutejszej prasy i telewizji, są... wariatami. Na miejscu braci wziąłbym pod uwagę pewną sentencję, że "jest się takim, jakim inni cię widzą, a nie takim, jakim wydaje ci się, że jesteś".
Po opuszczeniu regionu Catlins na południu pojechaliśmy do największego miasta regionu Dunedin. Naszym celem było pooglądać albatrosy, pingwiny i lwy morskie. Lwy były, nawet w bardzo fajnej, bo naturalnej scenerii. Jak do tej pory jedyne ssaki, które widywaliśmy, to leżące na szosie jeże, kuny i króliki. Widziałem także pewne ciekawe zwierzątko pochodzenia australijskiego, o dużych oczach. Owszem, większość zwierząt z szos ma z wiadomej przyczyny wytrzeszcz oczu, ale akurat to ma je duże również za życia. Po wizycie w miejscu, gdzie za "jedyne" 60 zł można pooglądać albatrosy, naszły mnie pewne przemyślenia dotyczące NZ.
W NZ nie ma zbyt wielu zabytków, właściwie to nie ma ich w ogóle. To, co Nowozelandczycy mają najcenniejszego, to przyroda i mimo zniszczeń, jakich dokonano na przestrzeni setek lat, właśnie ten element starają się eksponować. O albatrosach kolo Dunedin można przeczytać w broszurach rozdawanych w każdym mieście w kraju. W samym Dunedin odnosi się wrażenie, że miasto to zawdzięcza swój rozwój wyłącznie tym ptakom. Tysiące gadżetów i nazw, dotyczy tego motywu. Tysiące turystów odwiedza zatem ogrodzony zasiekami rezerwat, choć w rzeczywistości w ogóle ptakami się nie interesuje. Po prostu odhaczają kolejne miejsce na mapie atrakcji NZ, żeby potem w kraju nie gadali, że się nie było. Przyznali mi się do tego pewni Niemcy, z którymi objeżdżaliśmy półwysep z albatrosami i pingwinami. Przed wejściem do "koloni" ptaków jest duże centrum edukacyjne, parking i bogata infrastruktura. Można rzec, że jest to umiejętne wykorzystanie walorów środowiska, ale jak się bliżej przyjrzeć, Nowozelandczycy przekroczyli granice dobrego smaku i nastąpił przerost formy nad treścią. Otóż we wspomnianym osławionym miejscu są cztery ptaki, które są dokarmiane, rozpieszczane i na tysiące sposobów zabezpieczane, aby mit nie upadł. Wszystko to przypomina bardziej hodowlę zwierząt gospodarskich. Mnie to osobiście przeraża. Gdyby tego nie robili tzn. nie przyzwyczajali ptaków do tego miejsca to pies, a tym bardziej albatros z kulawą nogą by tutaj nie zajrzał. Nie mam wątpiwości, że gdy któremuś ptakowi, gdzieś na oceanie, powinie się skrzydło i nie wróci do Dunedin, to przedsiębiorczy mieszkańcy sprowadzają kolejne ptaki z wysp wokół Antarktydy, gdzie są ich setki tysięcy. Zwyczajnie - "turystyka musi się kręcić". Po co komu te pawilony i pamiątki, gdyby pewnego dnia albatrosy - zamiast wygłupiać się w Dunedin - poleciały za głosem serca do współplemieńców na południu. W końcu są to ptaki żyjące w koloniach znacznie większych niż dwie pary.
Z pingwinami w Oamaru sprawa wygląda dokładnie tak samo. Ptaki mają pobudowane nawet sztuczne budki gniazdowe i taras do zejścia w morze. Taki turysta jak ja zdecydowanie szuka czegoś innego. Z drugiej strony trzeba jednak docenić siłę reklamy. Krótko pisząc można wylansować absolutnie wszystko, tylko trzeba być wszędzie obecnym z ulotkami. Tak na marginesie, jak widzę, że postawienie jednej reklamy w Zakopanem zajmuje nam 3 miesiące, to wniosek jest prosty. Do finansiery światowej raczej nigdy nie będziemy należeli.
Drugi wniosek to ten, który wyjaśnia przyczynę sławy NZ jako jednego z najpiękniejszych miejsc świata. Pomijając fakt, że jest tu wiele arcyciekawych miejsc, to jednak zrobiono rzeczywiście wszystko, żeby rozreklamować co się da.
TSkrzydłowski