Wyobraźcie sobie taką sytuację, autentyczną, sprzed kilku dni. Siedzę sobie nad rzeką. Robert poszedł złowić jakoś rybę (przyniósł łososia, ale nie o tym będzie mowa). Rozglądam się dookoła. Na przeciwległym brzegu rosną jakieś topole, pewnie "Robusty" albo "Serotiny" (za nimi pasa się krowy). Nad brzegiem rzeki zarośla wiklinowe z wierzbą purpurową. A cóż rośnie koło mnie? Jest tu głowienka pospolita, jaskier kosmaty, wiechlina roczna, perz. W zaroślach głóg dwuszyjkowy i pełno jaworu. Jawory, brzozy, dęby szypułkowe, a nawet sosny zwyczajne i świerki pospolite rosną gdzie popadnie. Nad moją głową śpiewają skowronki, uwijają się szpaki, wróble i kosy. Czyżbym zatem siedział nad Warta pod Sieradzem?! Otóż nie (tam nie ma łososi), tak właśnie wygląda Nowa Zelandia. Nie wiem co o tym myśleć? Z jednej strony, człowiek przebywając w takim otoczeniu natychmiast zapomina, ze do Europy jest 20 tys. km i o to pewnie chodziło tym, którzy te "cuda" tutaj sprowadzili. Dodam tylko, ze przez drogę przebiegła nam łasica, a kun rozjeżdzonych na drogach jest bez liku. To przykre, ale Nowa Zelandia, należy do najbardziej zdewastowanych krajów świata, jakie do tej pory odwiedziłem. To największe rozczarowanie z pośród moich dziewięciu wyjazdów na inny kontynent. Dziękuję za wszystkie (pięć) odpowiedzi jakie napłynęły. Największe brawa dla Łukasza Kowalczyka. Trafił w 9! - bardzo trafny komentarz. Byłoby 10, ale nie Meksyk, a Chile ma najlepiej zachowany stan środowiska naturalnego. Rzeczywiście najwięcej jest tutaj nasadzeń sosen Pinus radiata i daglezji. Oczywiście na końcu tej listy jest Nowa Zelandia. Na ten kraj wskazały zresztą jeszcze trzy osoby podając trafną analizę. Wszystkim stawiam Żywca, a tym, co wskazali NZ dodatkowo Hamburgera. Jędruś, przygotuj odpowiednie wyposażenie. Jak przyjadę będzie się działo. Termin realizacji wygranej dla miejscowych tydzień, ale zamiejscowych 5 lat.
Dramat NZ polega jeszcze na tym, co mnie absolutnie przeraziło, a patrząc na reakcję niektórych turystów także i ich, to sposób prowadzenia gospodarki "leśnej", czy ściślej "plantacji" drzew. Jakby tego nie określić, to co tutaj wyprawiają, woła o pomstę do nieba. To jest czwarty świat. Lasy lub już plantacje sosen, świerków i daglezji są wycinane do zera do gołej skały na obszarze setek, tysięcy hektarów. Po prostu całe góry są rude, bez plamek zieleni po wycięciu drzew, usunięciu krzewów i warstwy zielnej. Jeśli nawet właścicielowi terenu, uda się wyhodować w takim miejscu jeszcze jedną generacje drzew, to będzie to ostatnia. Resztą gleby po prostu spłynie do morza. Patrząc na to, i na sposób gospodarowania w innych krajach świata (w których byłem), nie mam złudzeń. Nie ma lepszego modelu leśnictwa niż ten w Polsce. Jeśli ktoś spotkał się z lepszym, proszę o przykłady ?
Skąd zatem to przekonanie o wyjątkowości NZ? Otóż Nowa Zelandia jest krajem wielu pięknych, najpiękniejszych miejsc na świecie, ale JUŻ nie jest najpiękniejszym krajem. Dziś na przykład, gdy jechałem z Haast zobaczyłem wspaniałe góry, wodospady i lasy -po prostu bajka, ale to wszystko zajmuje jedynie południowo - zachodnie wybrzeża NZ. Resztę zjadły owce, krowy i jelenie (masowo się je hoduje). Sens wyjazdu na Wyspę Północą NZ i wschodnia część Wyspy Południowej jest taki sam jak do Olkusza, zwyczajnie, każda podroż kształci. No może trochę przesadziłem.
No cóż, a teraz kilka zdań z życia codziennego. Jak juz pisałem dwa ostatnie dni spędziliśmy w Haast nad Morzem Tasmana. Najważniejsze, jak zwykle było to, ze w Haast płynie duża rzeka, a w rzece są ryby, które służą do jedzenia i obniżenia kosztów wyprawy. Ot. proza życia. Właściwie nie wiem, czy powinienem o tym pisać, co się nad ową rzeką wydarzyło, bo to za dobrze o nas chyba nie świadczy. Ale niech tam. Jest to 13 dzień naszego pobytu w NZ, to wszystkiego można było się spodziewać. Nad rzekę Haast przyszliśmy pewnego popołudnia z zamiarem zostania dwóch dni. Pierwszy dzień upłynął na walce o każdą kroplę krwi z muszkami (ale ładny łosoś i pstrąg potokowy (mniej ładny) się Robertowi trafił). Podczas kolejnej nocy znad morza nadciągnęła potężna wichura i silne opady deszczu. Jeszcze nigdy nie byłem świadkiem takiej nawałnicy. To co zobaczyłem rano mnie zmroziło. Rzeka, która była sobie zwykle rzeczką, stała się szeroka jak Wisła. najgorsze było jednak to, ze miejsce w którym rozbiliśmy namiot stało się ... wyspą. Wyspą, otoczoną nie jakimiś tam potokami, ale odnogami potężnej rwącej rzeki. Kalkulując na zimno doszliśmy do wniosku, ze jesteśmy w stanie wytrzymać tutaj nie więcej jak trzy dni, zanim woda opadnie. Mało tego, za trzy godziny miał się zacząć przypływ odległego o kilometr morza. Wody rzeki podnoszą się wówczas o dodatkowy metr (tak było dzień wcześniej). Czyli ? Czyli przyjdzie nam szukać schronienia na nielicznych krzakach. Szczęście w nieszczęściu, że 300 m od brzegów naszej wyspy był most, długi na kilometr. Zaczęliśmy machać wszystkim co jaskrawe, ale skutek początkowo był mierny. Pech chciał, ze na moście były barierki, i kierowcy samochodów osobowych nas nie widzieli. Dwa się nawet zatrzymały, ale zamiast nam pomóc to nam ... odmachali. To chyba byli Niemcy, bo tylko ci nas dotąd nigdzie nie podrzucili na stopa. Ręce opadają. Wreszcie udało nam się spowodować spore zamieszanie na moście, bo powstał korek i po pół godziny zabrała nas motorówka. Więcej nie będę pisał, bo nie chce o tym myśleć.
W każdym razie, o ile pogoda dopisze jedziemy jutro oglądać fiordy Milford Sound, a potem zobaczymy. Na południu, w kierunku Antarktydy, jest jeszcze jedna większa wyspa należąca do NZ, i tam myślę się skierować.
Na koniec muszę potwierdzić, ze e-maile od wielu osób dostaję, ale nie zawsze udaje mi się wysłać. Nie wiem skąd się to bierze, ale otrzymuję pocztę zwrotną. Dlatego bądźcie cierpliwi - odpiszę natychmiast, jak się uda (tak jest na przykład w przypadku A. Stopki i Aśki). Obawiam się Justyno, że jesteś rozczarowana moim postrzeganiem NZ, ale .. nic na to nie poradzę.
TSkrzydłowski